Powszechnie wiadomo, że wierne tłumaczenia nie są piękne, a piękne nie są wierne. Cóż, nie można mieć wszystkiego i mimo głębokiego żalu lingwistycznego skazani jesteśmy na to, że (szczególnie w tłumaczeniach) nie do końca wiemy, co autor miał na myśli. Tłumaczenia zawsze będą „inne” niż oryginały. Zwłaszcza, że żyjemy w świecie języków i dialektów, które co prawda mają wspólne korzenie, ale nie są językami, które znano jeszcze dwa tysiące lat temu. Ze swojej precyzji słynęła swego czasu łacina i do dzisiaj wielu łamie sobie głowę, jak przetłumaczyć pewne słowa, aby jak najwierniej oddać ich znaczenie. W grę wchodzą przecież takie pojęcia jak transsubstancjacja, sakrament czy sacrum. Nie o nich chciałbym jednak pisać. Słowo, które od dłuższego czasu mnie zachwyca może wydać się banalne, ale skrywa ono w sobie pewną wieloznaczność, którą nazywam po prostu tajemnicą.
Słowem tym jest łaciński przymiotnik dulcis. Od razu nasuwa nam on skojarzenia z włoskim dolce, które znaczy tyle co słodki. W tym znaczeniu słodkie może być wino (łac. vinum dulce) lub zapach (łac. dulcis odor). Problem polega jednak na tym, że słowo to wielokrotnie pojawia się także w innych tekstach łacińskich i wcale nie oznacza niczego słodkiego. Przecież Horacy, gdy pisał: Dulce et decorum est pro patria mori wcale nie twierdził, że śmierć za ojczyznę jest cukierkowa i słodka. Jak zatem rozumieć ten przymiotnik? Z pomocą przyjdzie nam historia wyimaginowanego mieszkańca Wiecznego Miasta.
Kiedy starożytny Rzymianin wybierał się do swojej ukochanej i stawał pod jej balkonem, wzywał ją po imieniu, a w jego sercu rozbrzmiewał jej łagodny głos (łac. dulcis vox). W powietrzu unosiła się tkliwa miłość (łac. dulcis amor). Na tym jednak nie koniec. Ten sam Rzymianin, wracając do domu, mógł odczuwać pragnienie. Szukał wtedy miejsca skąd wypływa woda pitna (łac. dulcis aqua). Na potrzeby sprawy załóżmy, że nasz bohater zajmował się rolnictwem, wtedy źródłem jego utrzymania była ziemia uprawna (łac. terra dulcis). Dobrze wiemy, że miłość nie znosi stagnacji i nasz Rzymianin mógłby wziąć ślub ze swoją wybranką. Wtedy zacznie nazywać ją kochaną żoną (łac. dulcis coniunx), a do ich domu zapraszani będą jedynie bliscy znajomi (łac. dulces amici). Życie jednak nie trwa wiecznie i po śmierci szanowanego obywatela Rzymu, ktoś wygłosi na jego pogrzebie zachwycającą mowę (łac. dulcis oratio).
Nie ma wątpliwości, że dulcis niejedno ma imię. Co więcej, w historii, często używano go w rożnych formach pobożności, mówiąc czule: O słodki Jezu (łac. O dulcis Jesu). Jednak jak zapewne się domyślacie, owa słodycz wcale nie wiąże się ze zmysłem smaku, ale z łagodnością, delikatnością, czułością, umiłowaniem, bliskością, życiodajnością, obfitością i zachwytem. Przecież taki właśnie jest nasz Jezus. Zatem, kiedy usłyszycie ode mnie wezwanie: O słodki Jezu! to będzie to wezwanie dużo głębsze niż się z pozoru może wydawać.
Od tłumaczeń zacząłem i tłumaczeniem chciałbym zakończyć. Poniżej proponuję tekst motetu Orazia Vecchiego „O dulcis Jesu” opublikowanego w 1612 roku w języku łacińskim:
O dulcis Jesu,
O refrigerium animae meae,
O dulce consolamen universorum:
fac me dignum tua gloria frui,
et in circumscriptum lumen videre,
respice quaeso, respice humilitatem meam,
et exaudi me.
O słodki Jezu,
Orzeźwienie dla mej duszy,
Pocieszycielu wszystkiego,
Uczyń mnie godnym radości z Twojej chwały,
Przygarnij mnie, abym ujrzał światło,
Zważ na mnie, zważ na moje uniżenie
I wysłuchaj mnie.
[tłum. ks. M. Szerszeń]