W parafii św. Józefa w Morón działała grupa kobiet, które nazywano ogólnie misjonarkami osiedlowymi. Ich posługiwanie wydawało się proste, ale nie było łatwe. Chodziło o odwiedzanie wiernych w ich domach. Tym samym było to wyjście Kościoła ze świątyni, czyli inna forma duszpasterstwa parafialnego w duchu odnowić wszystko w Chrystusie (Ef 1, 10). Misjonarki zabierały z sobą figurkę Matki Bożej i różaniec lub niewielki krzyż i w ten sposób wszystkim było wiadomo, że są to misjonarki katolickie. Pełniły tę misję każdego tygodnia. Ludzie byli pełni podziwu dla ich gorliwości i ducha ewangelizacyjnego.
Świadczyć o Jezusie Chrystusie
Większość z nich były to osoby już po sześćdziesiątce, a w tym wieku przemierzanie rozbitych chodników miejskich, pełnych dziur nie było łatwym zadaniem. Przed wyjściem zbierały się one najpierw na modlitwę w kościele, a potem rozchodziły się po dwie. Szły od domu do domu. Niekiedy towarzyszył im także jakiś młodzieniec. Modliły się z domownikami i prowadziły z nimi rozmowy. Były i takie sytuacje, że wspólna modlitwa odbywała się przez płot, gdyż nie wszyscy byli chętni zaprosić je do swego domu.
Domy na osiedlu były na ogół parterowe i stały w pobliżu jezdni, najwyżej dwa lub trzy metry od chodnika. Gdy ktoś nie odpowiadał na dzwonek, to wtedy misjonarki głośno klaskały w dłonie, by zwrócić uwagę mieszkających na swoją obecność.
Pewnego razu, na jedną z takich misji udała się z natury opanowana i spokojna Sandra oraz wiecznie uśmiechnięta i radosna Manolí. Tym razem dołączył do nich także Colín.
– To niemożliwe, żeby nas nie przyjęli – rzekła niecierpliwie Manolí i spojrzała w kierunku okna, przyciskając mocno do serca figurkę Matki Bożej. – Ale nie martwcie się tym, zapłacą za to przed Bogiem.
Pełnić tę misję cierpliwie i z miłością
– Nie mów tak – odpowiedziała Sandra. – Takie myślenie jest błędne i grzeszne. Przecież mamy nieść radosną nowinę o Jezusie Chrystusie z cierpliwością i miłością. Przychodzimy z Nim i w Jego imieniu. Pozostawmy zatem ten dom i idźmy dalej. Tak nakazuje Jezus Chrystus. I nie czekając na odpowiedź, Sandra ruszyła dalej.
– Poczekajcie, poczekajcie, zobaczę jeszcze raz, gdyż mi się coś wydaje, jakby ktoś był w domu – powiedziała Manolí i zbliżyła się do ogrodzenia. I wtedy zauważyła trzy ludzkie twarze w oknie, pomimo oślepiającego blasku słońca i nieznośnego żaru, który spadał prosto z nieba.
– Mówiłam przecież, że są ludzie w domu. Popatrzcie, wygląda nawet tak, jakby teraz ktoś zbliżył się do okna ‒ powiedziała Manolí i mocno zaklaskała w dłonie.
Sandra spojrzała na Colína i parsknęła śmiechem.
– Manolí, co ty wygadujesz! Czy nie widzisz, że to my odbijamy się w szybie?
– Widocznie nie jesteśmy godne, aby wejść do tego domu i Pan Bóg domaga się od nas, byśmy jeszcze gorliwiej postępowały zgodnie z duchem Ewangelii i pozostawiały żywe Chrystusowe ślady pod Krzyżem Południa – powiedziała Manolí.