Co się wydarzyło w Forcie Werner? (2)

Do fotografii tej wróciłem kilka tygodni później, kiedy poddawałem wakacyjne zdjęcia obróbce cyfrowej. Zrazu nie dostrzegłem nic szczególnego, ale  po jakimś czasie zastanowiło mnie coś dziwnego.

Jeżeli widoczne z przodu wyjście rzuca silne sierpniowe światło słoneczne, a za mną z tyłu była ciemność, to dlaczego wbrew prawom optycznym cień kładzie się nie za światłem, ale wprost przeciwnie. Trochę mnie to zaniepokoiło, a jeszcze bardziej zdumiałem się odkrywając cień drugiej osoby. Byłem wówczas w tunelu sam i swój cień identyfikuję jako ten wyraźniejszy po lewej stronie. Skąd więc wziął się słabiej widoczny cień kogoś stojącego po stronie prawej.

To samo przejście podziemne sfotografowane kilka miesięcy wcześniej, fot. Tadeusz Poźniak

Z całą pewnością sprzęt fotograficzny Tadeusza Poźniaka jest o wiele doskonalszy od mojego, zapewne fotografia została wykonana w innej porze dnia i w nieco innym odcinku tunelu. Ja zrobiłem zdjęcie telefonem komórkowym w trybie profesjonalnym, cokolwiek miałoby to znaczyć w instrukcji obsługi. Zastanawiałem się długo nad tym, co utrwaliłem i podzieliłem się wątpliwościami z kilkoma przyjaciółmi. Nie potrafili oni znaleźć satysfakcjonującego wytłumaczenia, a tylko jedna osoba orzekła, iż fotografia utrwaliła ducha osoby zmarłej. Odrzuciłem to od razu, ale przyszła mi ciekawa myśl. Od dłuższego czasu staram się poważnie traktować mojego osobistego Anioła Stróża, duchowego brata, znającego mnie lepiej od kogokolwiek. Przymierzam się do autorskiej książki o Aniołach Stróżach, od lat studiuję i recenzuję opracowania o naszych osobistych opiekunach. Rozmyślam o moim bliźniaku często, staram się nawiązać jak najlepszy i najserdeczniejszy z nim kontakt,
w trudnych sytuacjach posyłam go do Anioła Stróża osoby, z którą mam przeprowadzić negocjacje, kłopotliwą rozmowę itd. Zauważyłem, że to skutkuje, może nie zawsze i en bloc, ale spotkania takie i rozmowy przebiegają jakby łatwiej. Powoli zaczęło docierać do mojego umysłu, iż na fotografii po prawej stronie uwiecznił się mój Anioł Stróż. Nie trzymam się tej myśli obsesyjnie, nie mam pewności, pozostaję z niejakim przeczuciem, ot i wszystko.

Odrzucenie

Kilku tygodni później udałem się do zaprzyjaźnionego sąsiada-fotografa, specjalizującego się w fotografiach wielkogabarytowych i mapach geodezyjnych. Po wydrukowaniu zdjęcia na papierze wysokiej jakości mój sąsiad niczego podejrzanego nie dostrzegł i dopiero kierując się moimi wskazówkami odpowiedział po dłuższym zastanowieniu: „Dobrze, że powiedziałeś o cieniach, bo w ogóle nie zwróciłem na nie uwagi. Jeżeli chcesz, aby to dostrzegli inni, musisz wzmocnić efekt”.

Udałem się do innego artysty, tym razem bardzo wziętego fotografa albumów o tematyce religijnej i przyrodniczej. Jego ocena była bardzo asekuracyjna: „Nie sposób cokolwiek pewnego powiedzieć. Trzeba byłoby zrobić wizję lokalną, odnaleźć dokładnie to miejsce i w zbliżonych warunkach świetlnych wykonać serię zdjęć tym samym sprzętem i w tym samym trybie. Następnie warto byłoby to powtórzyć za pomocą innego sprzętu, eksperymentując z oświetleniem i czasem”.

Ocena trzeciego „uczonego w fotografice” była miażdżąca: „Co mi Pan zawraca głowę. To zwykły falsyfikat, być może oszustwo, które bardzo łatwo zdemaskować. Prosto można to wytłumaczyć naturalnymi zjawiskami optycznymi, np. użyciem tylnej lampy błyskowej, efektem odbicia cienia i pozornej multiplikacji. Nie warto tego traktować poważnie”.

Zawierzenie

Mimo nie do końca zachęcających opinii mistrzów obiektywu, mam prawo nadal pozostawać ze swoim przeczuciem. Wiadomo, że jeżeli o czymś często rozmyślamy i tym samym wprawiamy umysł w stan aktywności, to w końcu rozum przedstawia zmysłom obrazy i dźwięki korelujące i wspomagające wewnętrzne wyobrażenia, duchowe idee istniejące
w porządku pozamaterialnym. Dotykamy tu sfery wizji mistycznych, obrazów przekazywanych przez proroków i wizjonerów, wielokrotnie podkreślających i posiadających świadomość umowności doznanych objawień oraz ich nieprzekładalność na sferę opisową  i językową. W życiu codziennym o wiele częściej niż mogłoby się zdawać, stajemy wobec sytuacji niejasnych, niejednoznacznych. Musimy weryfikować i sami wypracowywać wewnętrzny osąd. Nikt tego za nas nie uczyni. Można cały świat i wszystkich oszukać, ale nie sposób oszukać samego siebie. Dlatego zamiast postawy sceptycznej, zawsze wybieram postawę zawierzenia, naturalnie kierując się rozsądkiem i umiarem, w żadnym wypadku fanatyzmem.

 

Post scriptum

Z poaustriackimi fortami wiążą się tajemnicze zaginięcia stacjonujących na ich terenach żołnierzy. Najgłośniejsze miało miejsce w krakowskim Forcie 38 Skała, gdzie około roku 1910 doszło do zaginięcia kilkuosobowego oddziału wartowniczego (liczba zaginionych
w zależności od wersji przekazu waha się od 7 do 20 żołnierzy). Wartownicy „wyparowali” tuż przed ukończeniem służby wartowniczej. Kiedy przybyła nowa załoga, zastała zamknięte od środka wejście. Po włamaniu się nie stwierdzono żadnych podejrzanych śladów, niczego nie skradziono, niczego nie uszkodzono, na stołach tkwiły ciepłe niedojedzone posiłki. Odnaleziono otwartą księgę wartowniczą, a ostatni wpis dotyczył chwili tuż przed ukończeniem służby. Dowództwo austriackie przeprowadziło skrupulatne śledztwo, odbyto wywiady z okolicznymi mieszkańcami oraz rodzinami zaginionych, ale starania te nie przyniosły żadnych rezultatów. O tym  niezwykłym wydarzeniu zrobiło się głośno na całe Austro-Węgry i sprawę zepchnął na drugi plan dopiero wybuch I wojny światowej. O podobnych na wpół historycznych, na wpół legendarnych sytuacjach donoszono także
w fortach należących do Twierdzy Przemyśl. Z zaginionych w Forcie XII Werner odnaleziono po jakimś czasie jednego żołnierza w szpitalu psychiatrycznym we Lwowie-Kulparkowie. Zidentyfikowała go rodzina, ale sam pacjent niczego nie pamiętał. Nie potrafił podać żadnych okoliczności i nie pamiętał, w jaki sposób dotarł do szpitala.

Nie przywiązuję do tego zdarzenia większej wagi. Być może jest to tylko tzw. legenda miejska (urban legend), ciekawy gatunek literacki owocujący opowieściami o czarnej wołdze, Matce Bożej płaczącej na szybach w osiedlowych blokach, niezidentyfikowanych obiektach latających, kosmatym Yeti, krokodylach w kanalizacjach miejskich i podobnych straszydłach. Wspominam o tym li tylko dlatego, że opowieści tego typu są również śladem naszej aktywności umysłowej i duchowej.

Inne artykuły autora

Pieśń słoneczna albo pochwała stworzeń (II)

Biedaczyna z Asyżu i Pieśń słoneczna (I)