Jego drogi

Co jakiś czas wraca do mnie wspomnienie pewnego spotkania, które miało miejsce dobrych kilka lat temu podczas Pielgrzymki Trzeźwościowej. Nie pamiętam, który to był dzień wędrówki, ale na pewno był to jeden z tych, gdy mieszkańcy miejscowości na trasie zapraszają pielgrzymów do swoich domów na obiad. Jako klerycy razem z księżmi mieliśmy miejscówkę na plebanii, ale chciałem odpocząć od „czarnego towarzystwa” i z innym współbratem czekałem na kogoś, komu „nie starczy” pielgrzymów. Grupa nie była duża, a zapraszających - sporo. Już nie pamiętam imienia, ani twarzy pani, która przyszła trochę spóźniona. Widać było, że jest w swoistym rozdarciu czy „zawalczyć” o jakiegoś pielgrzyma, czy się wycofać. Postanowiłem jej pomóc i zapytałem, czy nie chce zaprosić trzech takich, którzy jedzą za sześciu. Kiedy weszliśmy do jej domu, okazało się, że domownicy są w pracy, albo w szkole. Obecny był tylko jeden z synów gospodyni: około trzydziestoletni mężczyzna, który po wypadku samochodowym stał się jak kilkuletnie dziecko. Pani obawiała się, jak przyjmie nas syn i jak będzie przez nas odebrany. Zareagowaliśmy na siebie z serdeczną ciekawością... później prześcigaliśmy się, kto potrafi zjeść więcej lodów. Nieśmiałość i zdenerwowanie kobiety minęły po kilku minutach, nie raz udało nam się ją rozbawić.

Mam w sobie wewnętrzną pewność, że w tamtym czasie po prostu mieliśmy tam być. Do dzisiaj nie wiem komu to spotkanie było bardziej potrzebne.

Dzisiaj w Ewangelii widzimy Jana Chrzciciela, który – jak mówi tekst oryginalny – „przypatrywał się” Jezusowi i wtedy wskazał na Niego jako Tego, za którym warto pójść. Nie zatrzymał przy sobie „swoich ludzi”, bo wiedział, że oni nie należeli do niego. Kiedy Jan przestał się przypatrywać, był pewny, że Tym, za którym warto iść, jest Jezus. Andrzej spotykając Cieślę z Nazaretu, rozpoczął drogę, na której więcej w jego życiu nie będzie chwili, gdy On nie będzie obecny. Chciał również, żeby On był obecny w życiu tych, którzy byli dla niego ważni.

Kiedy wspominam różne miejsca, sytuacje, a zwłaszcza ludzi, których spotykałem, jestem ogromnie wdzięczny za dobroć wielokrotnie doświadczoną z ich strony. Wiele tych osób swoim zachowaniem, swoją bezinteresownością i życzliwością wskazywało na Jezusa i byłem pewny, że to wszystko wypływało z ich bliskiej relacji z Nim. 
Czasami pójść za Jezusem oznacza pójście do „Jego” domu, w którym mieszka mały chłopiec w ciele trzydziestolatka wraz ze swoją zmęczoną mamą. Może oznaczać zjedzenie z nimi obiadu, napicie się kawy, pożartowanie.

Inne artykuły autora

1 procent

Intymność

Dobry Ksiądz