W dzisiejszym zaganianym świecie miewamy niestety co raz mniej czasu dla rodziny. Przerażające są statystyki, z których wynika, że na co dzień, więcej czasu spędzamy z obcymi ludźmi w pracy, niż w domu z naszymi najbliższymi. Czy nie powinniśmy zatem starać się podwójnie, aby czas, który mamy dla rodziny, wykorzystać jak najlepiej?
Wczesny ranek. Dzwoni budzik. „Jeszcze pięć minut” – myślę. Na pięciu minutach się nie kończy. Każdy kolejny alarm skutecznie ucisza następna drzemka... jak co dzień. W końcu wstaję. Udało mi się przechytrzyć los (tak przynajmniej myślę); pospałem dwadzieścia minut dłużej. Przede mną stały poranny rytuał: budzenie dzieci, przygotowanie śniadania, ubieranie, czesanie, mycie zębów. Musimy wyjść o konkretnej godzinie, żeby zdążyć na tramwaj, którym pojedziemy do przedszkola. Potem, po odprowadzeniu dzieci, szybko na przystanek autobusowy i podróż do pracy. W biurze muszę być punktualnie!
Wiem, że mnie samemu, przygotowanie do wyjścia zajęłoby maksymalnie 10-20 minut. Przecież to nic skomplikowanego; szybka akcja, konkret. Ale to co ja, to nie dzieci… Jedno nie ma humoru (wstało lewą nogą). Drugie nie może się zdecydować, co zje na śniadanie. Trzecie zapodziało gdzieś ulubionego pluszaka, którego akurat dziś chce wziąć do przedszkola. Moja agenda zaczyna się sypać. W międzyczasie spoglądam na telefon komórkowy – tam ważny mail z pracy; już zaczynam myśleć, co na niego odpiszę po dotarciu do biura. Robi się coraz później. Zaraz odjedzie nasz tramwaj (co z tego, że za 10 minut będzie kolejny). W pracy wszystko posypie się, jeśli nie odpiszę na maila do 09:00 (czy na pewno?). Muszę wyjść z domu zaraz, natychmiast! A dzieci? Zamiast pomóc mi, grzebią się. Zamiast robić to, co do nich należy, wymyślają kolejne problemy! Przecież powinny zrozumieć sytuację, zrobić cokolwiek, aby uczynić ten poranek łatwiejszym! Narasta we mnie napięcie. Jestem coraz bardziej nerwowy. Niby miły, ale już nie taki czuły. Niby pomagam, ale bez uśmiechu. Niby słucham, ale z coraz mniejszym zainteresowaniem. Co chwila patrzę na zegarek. Czasu coraz mniej! Dzieci szykują się, ale za wolno. Idą, ale mogłyby szybciej. Przypominam im o tym permanentnie.
Docieramy w końcu do przedszkola. Żegnam się z nimi. Przytulam, daję buziaka, macham na pożegnanie. Każdy idzie w swoją stronę. Biegnę na autobus. Niby wszystko OK, ale czuję, że ten ranek mógł wyglądać inaczej. Robi mi się smutno. Ogarnia mnie refleksja. Uświadamiam sobie, że czas, który Bóg dał mi na bycie z najważniejszymi osobami w moim życiu (obok żony) wykorzystałem w niewłaściwy sposób. Dociera do mnie, że przecież to dzieci, małe ludzkie istoty. Mają swoje małe problemy i zmartwienia. Mają prawo do pytań, do poznawania świata. Mają prawo obejrzeć kwiatki rosnące na trasie do przystanku. Mają prawo ubierać się w swoim tempie. Mają prawo do zainteresowania i zrozumienia ze strony rodziców, do rozmowy. A ja… niechcący te prawa im ograniczyłem. To, co chcą mi przekazać jest dla nich bardzo ważne. Przecież chcę, żeby zwracały się do mnie z takimi sprawami. Dlaczego zatem nie słucham? Wszystko, bo chciałem chwilę dłużej pospać. Przykre.
Na szczęście to już przeszłość. Od jakiegoś czasu nastawiam budzik na wcześniejszą godzinę. Jeśli włączam drzemkę to tylko raz. Wpierw szykuję się sam, a następnie budzę dzieci. Nie patrzę na komórkę służbową. Za wszelką cenę staram się być cierpliwy i wyrozumiały. Czy zwracam moim pociechom uwagę, jeśli robią coś nie tak? Jasne! W końcu na tym polega wychowanie. Ale jest to karcenie pełne miłości[1], a nie nerwowe poganianie wynikające z mojego nieuporządkowania. Dzieci mają czas, żeby spokojnie się ubrać, zamienić ze mną słowo, a nawet chwilę pobawić. Rozstajemy się w miłości i z pokojem w sercu. Jestem pewien, że po takim poranku moje szkraby są znacznie spokojniejsze; że w ciągu dnia miło wspominają nasz wspólny poranek. Tylko 15 minut, mały kwadrans, a jakie cuda potrafił zdziałać!
Może wydać się, że piszę o sprawie błahej. „Pośpiech rano? Normalna sprawa” – niektórzy pomyślą. Ja jednak wierzę, że warto to zmienić, szczególnie gdy mamy do czynienia z małymi dziećmi. Pośpiech jest wrogiem cierpliwości i empatii. Zamyka oczy na to, co piękne (samodzielność naszych dzieci, ich ciekawość świata), zatyka uszy przed tym, co ważne (mądre pytania i ciekawe opowieści, którymi dzieci chcą się z nami podzielić). Zabija miłość.
Papież Franciszek, przemawiając 22.10.2013 r. do uczestników XXI posiedzenia plenarnego Papieskiej Rady ds. Rodziny, powiedział: „Rodzina jest motorem świata i historii. To właśnie w rodzinie każdy z nas kształtuje swoją osobowość, wzrastając w atmosferze domowego ciepła, otrzymuje imię, uczucia, przestrzeń intymności, uczy się sztuki dialogu i międzyludzkiej komunikacji. W rodzinie człowiek zdobywa świadomość własnej godności”[2].
Jestem przekonany, że im więcej ciepła i zrozumienia damy naszym dzieciom, tym większa szansa, że wyrosną na dobrych i mądrych ludzi. Im więcej poczucia bezpieczeństwa im zagwarantujemy, tym lepiej będą się rozwijać, w przyszłości również do świętości! Im więcej damy miłości, tym lepiej nauczą się kochać. One na to zasługują. Szkoda byłoby zmarnować tę szansę przez nasze upodobanie do „drzemki” w budziku, prawda?
[1] „A [wy], ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je stosując karcenie i napominanie Pańskie!” – Ef 6,4.
[2] https://niedziela.pl/artykul/6535/Franciszek-po-czym-rozpoznac-rodziny