O nadzwyczajnym kuglarzu, który Mesjasza udawał

Autorem przytoczonego tekstu jest ks. Karol Surowiecki (1750-1824), którego szeroko zakrojoną działalność pisarską i kaznodziejską ocenia się obecnie negatywnie, a przeważnie mało kto o niej pamięta.

Ponieważ ksiądz Surowiecki był człowiekiem świetnie wykształconym i bez wątpienia znakomitym erudytą, pragnę odkurzyć jego opowiadanie i poświęcić kilka stosownych słów. Co ciekawe, nigdy (lub prawie nigdy) nie autoryzował swoich książek. Pisał pod pseudonimami i niczym wytrwany grafoman tłoczył nakłady w zakonspirowanych drukarniach klasztornych. W roku 1768 wstąpił do franciszkanów konwentualnych  i po otrzymaniu święceń kapłańskich został zakonnym lektorem filozofii. W 1786 przeszedł do reformatów i przez rok zajmował się kaznodziejstwem w Kaliszu. Zasłynął tu jako mówca znakomity i płomienny. Dużo się spodziewając przełożeni wysłali go w 1788 do Warszawy, gdzie uprawiał kaznodziejstwo podczas obrad sejmu czteroletniego. Kazania oraz przemowy głosił radykalne, odznaczające się wyjątkową „soczystością” i brutalnością sformułowań, nie sposób było być wobec nich obojętnym i pozostać bez zdania. Zwalczał bezpardonowo rewolucję francuską, hasła oświeceniowe i wolnomularskie. W końcu został zawieszony przez władze zakonne jako kaznodzieja i przez kolejne lata uczył języka niemieckiego oraz francuskiego w szkole reformackiej w Jakości, wykładając równolegle retorykę w Warszawie oraz teologię moralną w Żyrardowie. Po wydaniu w 1821 głośnej publikacji Świstak warszawski wyświstany (oczywiście anonimowo) został zawieszony w jakichkolwiek funkcjach. Karę być może zbyt surową i zbyt pochopnie nałożoną przez samego arcybiskupa warszawskiego Hołowczyca po roku co prawda cofnięto, ale ks. Surowiecki już nie wrócił do dawnej działalności. Schorowany i zgorzkniały zmarł w roku 1824 w Miedniewicach.

Dzisiaj, czyli niemal dokładnie po dwóch wiekach od jego śmierci, kiedy opadł już kurz emocji, kiedy jesteśmy mądrzejsi o nowe doświadczenia kulturowe, ideologiczne i technologiczne, rodzi się refleksja, czy rzeczywiście ta tak skrajna i fanatyczna wręcz postawa zasługuje w całości na potępienie. Nie odpowiem celowo na to pytanie, pozostawiając to zadanie czytelnikom. Aby wyrobić sobie lepiej opinię, polecam krótki tekst ojca Surowieckiego opisujący autentyczne zdarzenia. Zastanawiam się, czy przedstawiona historia wywoła u czytelników tylko uśmiech i politowanie, czy da nieco do myślenia? Mój wkład (edytor Herbert Oleschko) polega na zmianie autentycznych personaliów oraz nazw miejscowości, na delikatnym skróceniu dłużyzn i obróbce mniej zrozumiałych anachronizmów językowych. Tekst pochodzi z książki księdza Surowieckiego Odpowiedź na zagęszczone miedzy ludźmi pytanie: co się dziś dzieje i na co zabiera się pod słońcem? (1813, brak nazwiska autora i  miejsca wydania).

*

Wielce pociesznego „mesjasza” wspominają polscy dziejopisowie, który (…) zabawił swój naród scenami nadzwyczajnego kuglarstwa. Był to Jakub Opieńka, burmistrz miasteczka dzisiaj całkowicie upadłego Lanckorona. Ten, uniesiony duchem jakiejś lekkomyślnej pustoty, przyswoił sobie imię i powagę Chrystusa; przybrawszy zaś do boku niejakiego Jana Zaporoskiego, mieszkańca Wieliczki, a wkrótce innych jedenastu hultajów, nadał im wszystkim apostolskie imiona i puścił się z nimi niby na opowiadanie Ewangelii. Obchodząc miasta oraz wioski ta zgraja szarlatanów popisywała się wszędzie swymi błazeńskimi cudami: w jednym miejscu wskrzesili umarłego, namówiwszy sobie podobnego łotra, żeby się za nieboszczyka udawał, a w drugim nakładłszy ryb, gdzie niepodobna było, aby się rodzić miały, znajdowali je ze zdumieniem patrzących. Gdzie indziej, gdy im w gospodzie brakowało chleba, kazali w imię swego Chrystusa dobyć go z pieca, co było bardzo potężnym cudem w oczach prostaków, nie mogących się domyślić, że ci go sami filuci, zanim weszli do izby, włożyli do pieca.

Pewnego razu zaszedł ten pocieszny mesjasz ze swoją cygańsko-apostolską bandą, do miasta wielce świętego na odpust. Zabawiwszy tam kilka dni, namówili jednego brata-hultaja, żeby grał rolę opętanego i prokurował dla nich fundusz do życia. Biegał więc opętany filut od domu do domu, porywał garnki z mięsem od ognia i rzucał niby z diabelską furią na swoich braci łotrów, ci zaś, chwytając sztuki mięsne i nabożnie żegnając, pożerali je z gustem. Zachciało im się wreszcie pieniędzy, które pobożność ludu składała na ołtarzu w kościele. Przemyślając, jakby sztucznie zgarnąć ofertę, znaleźli taką radę: ubrali swego opętańca w suknię z kieszeniami, a od spodu z drugimi niewidzialnymi kieszeniami, gdzie nakładli kupę drobnych kamyków i przeciągnęli pasem.

W ten sposób ustrojonego prowadzą ku ołtarzowi. Ale diabeł zmyślny, rozhukawszy się, wydziera się z ich rąk, wpada na ołtarz, zagarnia pieniądze i ładuje w swe skrytki. Spostrzegłszy miejscowi zakonnicy takie świętokradcze łotrostwo, zrzucają opętańca z ołtarza, rozwiązują mu pas i widzą kamienie wypadające z zanadrza. Zdziwieni tą sceną imaginują, że podobno diabeł zrobił metamorfozę, pieniądze przemieniając w kamienie i udają się do egzorcyzmów. Lecz gdy kamienie nie chciały odstąpić swej natury, wypędzili z kościoła oszusta dobrze opatrzonego groszami, poczytawszy go za arcyksiężnika.

Fałszywi prorocy, dziewiętnastowieczna odbitka z klocka pochodzącego sprzed roku 1534, ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie

Tak niespodziewaną kasą zasilone bractwo przeniosło się na Orawę. Tam w pewnej wiosce wszedłszy do domu majętnego kmiecia, a zastawszy samą gospodynię bez męża, opowiadają jej swoją niebieską godność i żądają, żeby im była rada. Gdy niebytnością męża wymówiła się od gościnności niewiasta, proszą przynajmniej o sztukę płótna na obrus do ołtarza swojego mesjasza, przyrzekając, że za jego błogosławieństwem obrodzi się len na przyszły rok. Uzyskawszy tę grzeczność, schwycili drugą sztukę, której gdy nie chciała ofiarować niewiasta, oddali zawinąwszy w nią sekretnie kawałek zapalonej hubki. Skończyło się na tym, iż od hubki skrzynia, a od skrzyni cały dom spłonął ogniem. Przybywa mąż i truchleje, przejęty nadspodziewanym widokiem, a żona zaczyna wyrzekać na swoje dla Chrystusa i jego apostołów skąpstwo, twierdząc, iż za nie ukarało ją niebo. Tu mąż, zrozumiawszy historię, gniewem poruszony zawołał:

- Łotr to był, hultaj, niecnota, a nie Chrystus!

I wziąwszy sąsiadów puścił się w pogoń za zgrają szarlatanów. Dopędził ich w pogranicznej wiosce nad Popradem i otoczył popasających w gościńcu. Mniemany Chrystus odzywa się do Piotra:

- Piotrze, zbliża się moja męka (…) Ja nie mam sposobu – tylko wyskoczyć oknem.

Więc pan mesjasz ze swoim konfidentem przez okno, reszta zaś apostołów, jak który mógł, drzwiami powytykali się z karczmy. Ale chłopi zaczajeni z pałkami, bez miłosierdzia boki im okładając, wołali:

- Prorokuj nam, Chryste z twoimi uczniami, w którym boru rosły te kije?

Tak uczęstowani rozeszli się z kupy, mówiąc jedni do drugich:

- Trudno naśladować męki Chrystusowej i jego apostołów odebrać traktamenta.

Kolebką tej szarlatańskiej bandy – jak powiedziałem – było miasteczko Lanckorona. Jeżeli nie dosyć czytelnikowi na zgodnych relacjach cudzoziemskiej i krajowej historii, znajdzie w samym miasteczku zawsze świeżą tradycję, która nie tylko place domów zamieszkałych niegdyś przez członki tejże bandy, ale nawet pewne ich familie po imieniu wytyka.

*

Nota edytorska. Ponieważ tekst ten powstał 210 lat temu, dzisiaj nikt już nie pamięta imion hultajów, a tym bardziej miejsc ich zamieszkania. W rzeczonej Lanckoronie (przecież to nie ta w małopolskiej krainie), niegdyś mieście znamienitym a obecnie miasteczku sympatycznie zaśniedziałym, trwa dzisiaj inny niewidzialny bój, to zmagania białych aniołów z czarnymi kotami. Ponieważ bój ten bezkrwawy niewidzialnym pozostaje, mogą dostrzec go tylko osoby obdarzone bogatą wyobraźnią poetycką tudzież doskonałym zmysłem obserwacyjnym.

 

HO

Inne artykuły autora

Matka Boża Hallerowska

Święto Niepodległości 2024 po kalwaryjsku

ANIOŁOWA OPOWIEŚĆ Z KRAKOWA